ZNAJDŹ W PROGRAMIE

Mięćmierskie KLIMATY

20/07/2011

 

Wieś Mięćmierz jest jednym z ważnych miejsc na festiwalowej mapie Dwóch Brzegów. O roli społeczności Mięćmierza i klimacie tego miejsca z Bartłomiejem Pniewskim rozmawia Joanna Bąk.

Jak rozpoczął Pan swoją działalność w Mięćmierzu?

Bartłomiej Pniewski: Zaczęło się to bardzo dawno temu, bo w 78. roku – jako młode małżeństwo z dzieckiem zakupiliśmy tutaj chatkę. Od tego momentu związaliśmy się z Mięćmierzem. Należę do grupy pierwszych osadników, którzy przeprowadzili się z miasta i osiedlili w Mięćmierzu. Na początku byliśmy tu jedynie wakacyjnie i weekendowo, ale już od paru lat mieszkam tu na stałe. To było moje marzenie – taki plan życiowy i powoli się on spełnił. Gdy się przeprowadziłem, to postanowiłem tu także działać twórczo. Ale jak działać?  – zadałem sobie pytanie… Tak, by wykorzystać potencjał, który daje to miejsce nie tylko jako miejsce inspiracji dla wielu artystów. Chciałem wykorzystać także potencjał, jaki posiadają twórcy związani z Mięćmierzem. Bardzo ważne było skierowanie uwagi mieszkańców na to, co robimy i odnalezienie sposobów, dzięki którym jako twórcy jesteśmy w stanie zaprezentować im swoją działalność, by uznali, że jest to interesujące z ich punktu widzenia. To jest najważniejsze. Na wernisaż, gdzie zdjęcia pokazujemy w zwykłej stodole, którą miejscowi znają od lat i wiedzą o przygodach i legendach, jakie się z nią wiążą, w tej chwili przychodzą  ludzie, żeby zobaczyć tam wystawę artystów-malarzy klasy światowej, absolutną kadrę malarstwa Polskiego czy wysłuchać koncertu Chopinowskiego. Wzruszające jest to, że o ile my na koncerty ubieramy się w miarę swobodnie, to wiejskie kobiety zakładają najlepsze suknie i chusty, w których chodzą do kościoła. W ten sposób szanują fakt, że biorą udział w wydarzeniach kulturalnych. Zaskakujące jest to, jakie rozmowy możemy prowadzić z tymi ludźmi, którzy przestają się krępować swojej osobistej wrażliwości i zaczynają z nami rozmawiać o tym, co widzą, co czują. To wspaniałe móc poczuć, że się trafiło w duszę sąsiadów. Oni zapewne mieli tę potrzebę, tylko nie była ujawniana.


Jak to się dzieje, że Mięćmierz żyje sztuką?

B.P.: To wszystko, co już od czterech lat tutaj kontynuujemy wynika z tego, że wraz z Tomkiem Sikorą jesteśmy animatorami działań w Mięćmierzu. Ponieważ jestem tutaj na okrągło przez cały rok, mam więcej możliwości działania na miejscu, komunikowania się z władzami, z ludźmi. To jest dobry układ – spotykamy się razem, przeprowadzamy burzę mózgów, co chcielibyśmy zrobić,  a potem tu funkcjonujemy i realizujemy się w działaniu.

Co będzie się tutaj działo w najbliższym czasie?

B.P.: W tym roku będzie bardzo atrakcyjny program – zacznie się wraz z Festiwalem Dwa Brzegi. Z tych działań wynikają kolejne pomysły. Można zaobserwować bardzo dobry rezonans. W ubiegłym roku na koncert chopinowski, który organizowaliśmy tutaj w związku z wystawą i promocją albumu chopinowskiego Tomka Sikory, przyszło wiele osób. Pojawił się także burmistrz Kazimierza i oczywiście wiejska społeczność Mięćmierza.

W jaki sposób działania w Mięćmierzu są powiązane z Festiwalem Dwa Brzegi?

B.P.: Już od czterech lat jako silna grupa z Mięćmierza, bierzemy udział w Festiwalu Dwa Brzegi. W tej chwili wydaje mi się, że z pełnym uhonorowaniem, bo znajdziemy się w katalogu jako współorganizatorzy, a nie jako wydarzenia przypadkowe funkcjonujące tuż obok. Dlatego też odnoszę wrażenie, że ten rok będzie przełomowy. Zresztą samo pokazanie stworzonych przez nas faktów jest równie ważne. Pozostaje ślad, że koncerty, wystawy się odbyły. Jeżeli ma się dorobek, to już można pójść dalej. Tylko ten pierwszy etap trzeba pokonać o własnych siłach, pokazując że to, co się robi jest wartościowe.

Czy takie twórcze działania wzbudzają wrażliwość mieszkańców Mięćmierza?

B.P.: Zdecydowanie tak.

Czy nie jest to trochę praca u podstaw?

B.P.: Rzeczywiście ważny jest też aspekt edukacyjny. Przez uczestnictwo w wystawach, koncertach mieszkańcy czerpią twórczą energię dla siebie – otwierają się. Równie ważny jest tutaj aspekt psychologiczny. Nagle to, co było dla nich niedostępne, staje się zrozumiałe, oswojone – uczestniczę w tym i się temu nie dziwię, tylko wsłuchuję się albo oglądam. Nie myślą już, że jacyś dziwni ludzie przyjechali z dużego miasta, by odprawiać swoje tajemnicze rytuały. To nie jest tak – to, co jest treścią naszej działalności przybliżamy mieszkającym tu ludziom, przez co staje się to pobudzające także dla nas. Wciąż zastanawiamy się, w jaki sposób można trafić do tutejszej młodzieży, by ją oswoić z kreatywnymi działaniami. Generalnie nie chodzi o to, by wywierać naciski i ciągnąć ich na siłę ale o to, by obudzić w nich potrzebę jakiejkolwiek działalności kreatywnej, żeby oni zrozumieli, że każdy człowiek może tworzyć i że oni też mają taką szansę.
W tej chwili głowimy się nad tym, jak animować tutejszą młodzież. Przeprowadziliśmy dwie próby i obie okazały się nieudane. Wynikało to z wielkiej rezerwy, którą mieli zakodowaną. Młodzi chłopcy nie chcieli uczestniczyć w zdarzeniach kulturalnych, bo bali się opinii rodziców.

Co motywuje Pana do działania?

B.P.: Dla mnie to jest duża frajda. Mam taką pasję zarażania innych pasją. Zarówno mnie jak i moich przyjaciół nie trzeba namawiać, by wymyślać drogi postępowania i podejścia do tych ludzi, by ich wciągnąć i rozwijać tu działalność kulturalną.

Dzięki ludziom takim jak Pan przestrzeń nabiera nowych znaczeń. Zarówno mięćmierski płot jak i stodoła zostały twórczo zagospodarowane i funkcjonują jako galeria sztuki współczesnej Klimaty. Czy kolejne miejsca również będą adaptowane właśnie w taki sposób? Jak wygląda ten proces?

B.P.: Dzieje się to samoistnie. Posiadłość Tomka Tatarczyka kupili młodzi ludzie, którzy chcą zachować dom Tomka jako dom malarza. Dzięki temu służy sztuce nadal. Pierwsza wystawa odbyła się w rocznicę śmierci Tomka. Kilka dni temu zostałem poproszony o to, by koniecznie podczas Festiwalu Dwa Brzegi odbyło się tam coś ciekawego. Intensywnie poszukuję tematu. Zagospodarowana przestrzeń się poszerza – mamy stodołę, galerię na płocie, wspomniany dom malarza, dom pracy twórczej mamy jeszcze kilka ogrodów, w których też wystawiamy prace – np. w sadzie na sznurkach od bielizny dwa lata temu wisiały dzieła sztuki malowane na jedwabiu. Wiatr nimi powiewa tworząc niesamowitą scenerię.

Czy czuje się Pan tutaj jak u siebie?

B.P.: Tak, nawet bardzo. Moja reakcja jest zaskakująca, gdy muszę jechać do Warszawy. W momencie, gdy zbliżam się do jej granic, to już mam ciarki na plecach i myślę o tym, jak stamtąd uciekać. Uważam, że dzisiejsza Warszawa, jak i każde duże miasto powinna służyć młodym ludziom do rozpoczynania przyszłych karier. Jednak nie należy siedzieć tam za długo. Oczywiście warto zdobyć doświadczenie w różnych organizacjach, w zabieganiu wielkomiejskim, ale potem należy się odsuwać, by ratować siebie samego.

Skąd Pan czerpie siłę aby animować, tworzyć, działać tak aktywnie również dla lokalnej społeczności?

B.P.: Sił to jeszcze starcza. Rozmowy z Tomkiem czy z innymi kolegami – sąsiadami są w istocie bardzo twórcze. To daje pierwotny napęd. Mam też duże doświadczenie w działalności społecznej, więc daję sobie radę. Myślę, że to jak Pani zauważyła, ten towarzyszący stodole pensjonacik nie bez powodu nazwałem domem pracy twórczej. Nie reklamuję go, gdyż boję się przypadkowych osób, które przyjechałyby tutaj nie doceniając tego miejsca. Wolę, jak rozchodzą się wiadomości drogą poczty pantoflowej. W zasadzie w naturalny sposób to się ukształtowało, że gośćmi tego pensjonatu też są twórcy. Były już tutaj pisane książki, scenariusze, był przygotowywany spektakl operowy do opery paryskiej.

Atmosfera Mięćmierza jest niezwykła. Tworzy ją zarówno przyroda jak i ludzie… i pewnie kilka innych czynników bardziej nieuchwytnych, niewyrażalnych.

B.P.: Ma Pani rację… To nie jest tak, że na nasze wydarzenia przychodzi dwieście osób – przychodzi trzydzieści, ale one chcą w nich uczestniczyć. Tak było chociażby z koncertem Grzegorza Turnaua, który grał w stodole dla niewielkiej publiczności. Chodzi o to, że on chciał grać dla ludzi, którzy przyszli go posłuchać. To chyba taka szczególna kameralność sprawia, że każdy, kto tutaj raz się pojawi pragnie tu wrócić.

 

Mięćmierz w obiektywie Tomka Sikory