ZNAJDŹ W PROGRAMIE

Po prostu go spalcie

03/08/2011

 

Sylwester Latkowski opowiedział nam o swoim filmie, którego premiera odbędzie się właśnie na naszym festiwalu. Głos Dwubrzeża: Dlaczego nakręcił pan film o Macieju Świeszewskim?

Sylwester Latkowski: Rzadko można spotkać artystów, którzy mają wyraziste poglądy, niezgodne z obowiązującym nurtem. W dodatku poglądy Macieja na sztukę są zbliżone do moich. On nie znosi awangardystów, ja się z nich śmieję. Rzadko też można spotkać człowieka, który nie traktuje sztuki komiksowo, co akurat w tym filmie będziecie mieli okazję zobaczyć.

Obraz „Ostatnia wieczerza”  jest kontrowersyjnym dziełem, jaka jest pańska opinia na jego temat?

S.L.: Mnie nie obchodzi obraz, ja nie zrobiłem tego filmu dla obrazu, zrobiłem go dla Macieja Świeszewskiego. To samo było kiedyś z „Pubem 700”. Każdy myślał – nawet  Leszek – że robię film o  „Śnie nocy letniej”, a powstał „Pub 700”. Nie o Leszku Możdżerze generalnie, ale o Leszku Możdżerze w tym danym okresie, w tym czasie. Mnie interesuje człowiek, artysta, to co on myśli, nie interesuje mnie płótno.

 

Czego się dowiemy o artyście z tego dokumentu ?

S.L.: Powiem tak, na przykład w Trójmieście niektórzy spodziewają się awantury. Ten film jej nie wywoła. Oczywiście, może nie spodobać się establishmentowi, ale chcę przypomnieć, że „Pub 700” na tym właśnie festiwalu też się establishmentowi nie spodobał, a publiczność go pokochała. Myślę, że tak samo będzie z tym filmem. Powstawał przez lata, miałem z czego wybierać, nie łatałem. Będzie tutaj można wyczuć oddech, tak potrzebny jeżeli mówi się o sztuce, o artystach.

Czy otaczająca Pana rzeczywistość i kręcenie w tym czasie innych filmów miało wpływ na „Ostatnią wieczerzę”?

S.L.: Kręciliśmy trzy lata, może cztery. W międzyczasie dopadł nas Smoleńsk. Mieliśmy już pomysły zdjęciowe, a tu nagle znaleźliśmy się w największej paranoi, od której już od roku nie potrafimy się uwolnić. Wszystko to w filmie widać, bo jest on przecież swoistym dziennikiem artysty.

Planuje Pan nakręcenie kolejnego dokumentu o którymś z artystów?

S.L.: Najchętniej jeszcze raz wziąłbym na warsztat Leszka Możdżera. Uważam, że Możdżer  jest  innym Możdżerem niż był, obecnie jest ciekawszy. Mam jeden  projekt, o którym nie chcę na razie mówić. Ale tutaj są potrzebne dość duże, jak na nasze warunki, pieniądze. Będę o nie walczył. Zobaczymy co z tego wyniknie.

Jako dziennikarz, na co przede wszystkim zwraca Pan uwagę tworząc dokument?

S.L.: Najważniejszy jest czas spędzony z bohaterem. Najlepiej jak najdłuższy. Przyjeżdżam też sam, bez  ekipy, aby rozmawiać z moimi bohaterami. Tak rodzą się wspaniałe przyjaźnie. Myślę, że czas spędzony razem jest najważniejszy. Profesor po raz pierwszy zobaczy ten film tutaj. A wszyscy dziennikarze co mu robią? Pytają, czy się nie boi, czy wie, jak wygląda ten film? Biedny, trochę się ostatnio tym denerwuje, ale ufa mi. To jest najważniejsze, kiedy druga osoba nie boi się oddać Ci swojego  życia. To tak naprawdę jest swoiste małżeństwo z bohaterem.

A czy wie Pan od początku zetknięcia się z osobą czy kamera ją polubi ?

S.L.: Tak, to już mam. Tak było ze Świeszewskim. Nie znałem jego obrazu, a stwierdziłem, że zrobię o nim film. Dopiero jak już zacząłem kręcić, to dowiedziałem się o całej awanturze wokół obrazu i – przepraszam – ale to też mnie nie do końca interesuje. Ta cała awantura mnie śmieszy. To znaczy, że my nie dorośliśmy do rozmowy o  sztuce. Możemy się nie zgadzać – klasycyści z awangardystami – i to jest naturalne. W sztuce musi by dyskurs, czyli dwie przeciwne strony, bo inaczej mamy jałowość. Nic nowego nie powstaje, jeżeli czegoś takiego nie ma. A u nas jest gilotyna – albo tak, albo tak. Taka polska krytyka, w której nie akceptuje się faktu, że ktoś może myśleć inaczej, a dzieło i tak jest wartościowe.

Wersja filmu pokazywana na festiwalu jest ponoć wersją skróconą? Czego będzie w niej brakować?

S.L.: Dopiero jutro zdecydujemy o ostatecznej formie. Okazało się, że obraz będzie wystawiony w Muzeum Królewskim, w Brukseli. Myślałem o tym, żeby nagrać tam ostatnią scenę. Było kilka pomysłów na zakończenie tego filmu. Żona Macieja Świeszewskiego powiedziała: „Słuchaj, a czemu nie zrobicie tak, jak w książce? Spalcie go, spalcie ten obraz, bo on tylko przynosi problemy.”

 

Rozmawiały: Natalia Grzeszczyk i Alma Asuai
fot: Tomasz Stokowski