Głód krótkich filmów
02/08/2011
Młodzi filmowcy: Monika Jordan-Młodzianowską, Marcin Bortkiewicz i Jakub Cuman zrobili swoje pierwsze filmy w Studiu Munka. Naszej redakcji opowiadają o doświadczeniach z krótkim metrażem i trudnościach początkującego filmowcy.
Głos Dwubrzeża: Dużo mówicie o niezależności artystycznej i kinie autorskim. Czy Studio Munka daje szansę robić filmy w tym duchu? Jak układa się współpraca z producentami?
M.J.-M.: W programie mało jest ingerencji ze strony dystrybutora, nacisków związanych z komercyjnym wymiarem filmu. Nikt się nie wtrąca, można się autorsko wypowiedzieć. Niewielka kwota pieniędzy przeznaczana na projekt sprawia jednak, że jesteśmy zmuszeni do wielu kompromisów. Na mój film miałam 7 dni zdjęciowych
M.B.: Ja dostałem 9, ale zmieściliśmy się w 7,5. Zgadzam się z Moniką. Pieniądze to największy problem. Dostajemy szansę w ramach prawie profesjonalnej produkcji, możemy pokazać jak sobie dajemy radę po szkole, zanim zrobimy pełny metraż. Nie możemy nikogo za to winić, ponieważ bardzo ciężko uzyskać środki na produkcję, ale jeśli dostajemy 100 tys. złotych na produkcję półgodzinnego filmu, to wyobraź sobie, że 90 min. kosztuje 300 tys. Nikt za taką kwotę filmu nie zrobi.
Jakie elementy filmu tracą na takich ograniczeniach?
M.J.-M.: Marcin wybrał inną formę. W jego filmie kamera jest praktycznie bohaterem. Ja wybrałam formę klasyczną, żeby zmontować scenę muszę mieć odpowiednią liczbę ustawień. Ustawienia to czas, czas to pieniądz. Potem, oglądając polskie filmy, widać na czym twórcy oszczędzili. Czasem w scenie są dwa ustawienia kamery i ciężko połapać się, o co chodzi.
M.B.: Nie przewidywałem, że forma, jaką wybiorę, pozwoli mi taniej zrobić film. W końcu zresztą nie wyszło to taniej. Musiałem mieć znacznie więcej prób z aktorami, robiłem znacznie więcej dubli. Stawki dla aktorów są niewielkie. Jako reżyser-debiutant muszę podejść do aktora, dać scenariusz, przekonywać, aby aktor był ze mną związany emocjonalnie i zgodził się zagrać.
30 minut to specyficzny metraż, trochę nieokreślony, niczym jeden akt. Co sądzicie o dystrybucji takich filmów, co zrobić, aby zaistniały w głównym nurcie?
J.C.: Krótki film jest formą bardziej zamkniętą. Nie można o nim powiedzieć, że jest to coś niepełnego. Trzeba podejść z założeniem, że przez to, że trwa tyle, może tyle pomieścić. W zależności od tego, co się do tej formy wleje, uzyskamy różne efekty. Co do sprawy dystrybucji, myślę tutaj o rozpowszechnianiu filmów w kinie i telewizji. Żaden dystrybutor kinowy, a są to dystrybutorzy wyłącznie prywatni, nie zaryzykuje wprowadzenia 3 półgodzinnych filmów. Taka rzecz zdarzyła się dotąd raz, bez większego sukcesu. Telewizja z kolei dotąd nie zainteresowała się emisją mojego gotowego filmu, mimo że nie kosztuje ich to ani złotówki. Może coś się zmieni, bo pojawili się ludzie, którzy naprawdę kochają kino. Ważne jednak, aby rozbudzić głód, pewien rodzaj snobizmu na krótkie filmy, przyzwyczaić do nich widownię.
Rozmawiał: Sebastian Smoliński
fot: Tomasz Stokowski